W pierwszym zdaniu wkradł się wam błąd „Własność intelektualna istnieje" - każdy, kto jest chociaż trochę bardziej inteligentny i zna pojęcie „Prawa własności", wie, że coś takiego jak Prawo Autorskie i Prawo własności intelektualnej nie istnieje. Pozwólcie mi zacytować jednego KZbinra: Dziś kolejny kontrowersyjny temat, a mianowicie kwestia tzw. własności intelektualnej. Oczywiście zasadniczo sprawa jest prosta: własność intelektualna nie istnieje. Jest to logiczne dla każdego, kto rozumie genezę pojęcia własności i prawa własności. Jednakże obrońcy tego absurdalnego konstruktu, jakim jest własność intelektualna, naprawdę dokonują wielce wymyślnych i pokrętnych wolt retorycznych, by postawić na swoim - by zapewnić nienaruszalność etatystycznego status quo. Pojęcie własności pojawiło się z potrzeby ekonomizacji wykorzystania zasobów rzadkich - a więc praktycznie każdej namacalnej rzeczy w otoczeniu człowieka, w tym ziemi, której użycie przez jeden podmiot wykluczyłoby lub umniejszyło możliwość użycia przez drugi podmiot. By zapobiec konfliktom o rzadkie zasoby, jak również polepszyć efektywność ekonomiczną wykorzystania takich zasobów jak np. pastwiska, geniusz ludzki wymyślił prawo własności prywatnej - oparte na jasnych regułach odgraniczanie własności należącej do jednego podmiotu od własności należącej do drugiego, itp. Oczywiście wszystko to miało miejsce jeszcze przed powstaniem wągra o nazwie państwo. Prywatne umowy, prywatni jurysprudenci, i prywatne organizacje ochrony wzajemnej działały skutecznie chroniąc własność prywatną, zanim przybyli pierwsi psychopaci z kijami, by zagarnąć cudze mienie. Ale o genezie powstania państwa kiedy indziej. Tzw. Własność intelektualna nie jest wobec tego własnością sensu stricte! Idea, słowo, zapis nutowy, informacja - to wszystko nie są zasoby rzadkie. Z momentem wymyślenia idei, można ją dowolną ilość razy reprodukować bez utraty użyteczności pierwotnej formy. Na bazie tradycyjnie pojmowanego prawa własności nigdy nie można by sformułować prawa własności intelektualnej, byłoby to nielogiczne. Niestety, twór zwany państwem logikę ma akurat za nic. Powstałe głównie w XIX w. w ramach pozytywizmu legislacyjnego prawa ochrony własności intelektualnej, a więc prawa autorskie i patentowe, miały rzekomo zapewnić twórcom możliwość komfortowego utrzymywania się z owoców swej umysłowej pracy, zaprzęgając państwowy aparat represji do ścigania tych, którzy dopuszczali się tzw. łamania praw własności intelektualnej, czyli np. wynalazców, którzy niezależnie od siebie skonstruowali takie samo urządzenie, na które od niedawna istniał już zarejestrowany patent. Co z tego, że wynalazca nie naruszył faktycznej własności żadnej osoby, składając w piwnicy prototyp - psychopaci z kijami, pardon, policjanci zostali upoważnieni do agresji wobec takiego człowieka, rekwirując jego własność, prototyp na który był już patent. Prawo własności intelektualnej, jak widać, doprowadza do agresji wobec osoby i własności ludzi, którzy są niewinni. Jako, że informacja nie jest zasobem rzadkim, tworzenie ex nihilo przepisu, który zabrania powielania tej informacji, korzystając ze swojej własności, jest samo w sobie już inicjacją przemocy wobec prywatnych właścicieli. Jednocześnie objęta ochroną informacja staje się SZTUCZNIE dobrem rzadkim z powodu tej ingerencji. Tworzy się sztuczny monopol właściciela tzw. praw intelektualnych, i dobro, które było nieskończone (a więc darmowe), zaczyna posiadać cenę - cenę monopolistyczną. Faszyści, tfu, obrońcy własności intelektualnej, twierdzą, iż jest to niezbędne, by państwo chroniło twórców idei, tworząc monopol wyłączności, inaczej twórcy nie będą tworzyć, wynalazcy nie stworzą wynalazków, gospodarka i technologia zatrzymają się. Jest to kompletny idiotyzm. Po pierwsze, tego typu ochrona przynosi właśnie odwrotny skutek. Twórca, wiedząc, że ma zagwarantowany przychód przez ileś tam lat, traci bodziec do dalszego tworzenia i innowacji. W przypadku wynalazców, a raczej - korporacji z wydziałami badawczymi, oznacza to drastyczny spadek innowacyjności, gdyż ochrona patentowa zapewnia im stały dochód z licencji, natomiast zwiększa koszta działalności każdej firmy, która musi za licencję płacić, nawet jeśli byłaby w stanie wdrożyć dane rozwiązanie technologiczne własnym sumptem. Niestety, w przypadku ochrony patentowej, groziłby jej proces sądowy o złamanie patentu. Jak więc widać, utylitarystyczny argument za własnością intelektualną traci rację bytu. Współczesne prawo patentowe prowadzi do tego, że firmy, zamiast skupić się na zaspokajaniu potrzeb konsumentów poprzez faktyczny wyścig technologiczny i innowację na najwyższym możliwym poziomie, również przez mimikrę i naśladowanie dobrych rozwiązań - prześcigają się w zdobywaniu ochrony patentowej na najgłupsze możliwe rzeczy, tylko po to - by wyprzedzić inną firmę, która potem mogłaby grozić procesem, jeśli nie wykupi się od niej licencji. Tracą na tym konsumenci, jak i małe firmy, których nie stać na kosztowną obsługę prawniczą, by brać udział w tej patentowej paranoi. Myślę, że nie wymaga to dłuższego komentarza. Druga sprawa, to tzw. prawo autorskie, które miało rzekomo pozwalać autorom móc wydawać książki czy publikować inne dzieła, ponieważ przy braku prawa autorskiego, wydawanie książek miałoby być nieopłacalne. Poważnie - tak tłumaczono potrzebę ochrony prawnej słowa pisanego. Jakoś nie przypominam sobie, by Mozart, który tworzył przed wdrożeniem prawa autorskiego, narzekał na niechęć wydawców, nieopłacalność wystawiania jego oper itp. Faktycznie w XIX w. wydawanie książek było kosztowne, ale rozwój technologii w XX i XXI w. sprawił, że powielanie informacji stało się nieskończenie tańsze, de facto spadając do zera. Rozpowszechnianie informacji nie wymaga obecnie takich nakładów, jak w XIX w., i każdy, jeśli chce, może sobie wydać książkę w internecie. Do tego dochodzą ogromne możliwości marketingowe z pomocą nowych technologii informacyjnych, więc anachroniczny argument obrońców terroru własności intelektualnej traci rację bytu. O co więc chodzi? O pieniądze. Każda zmiana w dynamicznej gospodarce pociąga za sobą utratę dotychczasowych przywilejów ekonomicznych niektórych grup. Pojawienie się technologii DTP spowodowało, że tradycyjni drukarze stali się zbędni. Ileż wtedy było strajków, ile protestów wkurwionych związkowców z Fleet Street choćby. To samo teraz - pojawienie się internetu i rewolucji informacyjnej sprawiło, że i DTP jest przestarzałą technologią, a model biznesowy oparty o nią również powinien upaść, rzecz jasna z korzyścią dla konsumenta, mogącego teraz mieć taniej (za darmo) informację o pożądanej treści. Bitwa o coraz surowsze prawa własności intelektualnej jest właśnie bitwą o utrzymanie monopolu anachronicznych zawodów, o utrzymanie przywilejów kastowych tych pasożytniczych grup, które nadal chciałyby doić z konsumenta ile wlezie. W ten sposób trzeba na to patrzeć, z punktu widzenia konsumenta, a nie z punktu widzenia grup interesu. Tak więc, jeśli słyszycie np. od znajomego aptekarza, że muszą istnieć patenty na leki, bo konkurencyjny koncern farmaceutyczny może w pół roku odkryć skład nowego leku wypuszczonego przez koncern X, i produkować i sprzedawać go taniej - to trzymajcie się za portfel! Wasz aptekarz jest zwykłym złodziejem i w normalnym kraju katowski topór już byłby ostrzony na jego chciwą łapę. Podstawą wolnej gospodarki jest WŁASNOŚĆ i KONKURENCJA. Terror własności intelektualnej, stosowany przez zbrodniczą instytucję państwa, uderza zarówno we WŁASNOŚĆ prywatną innych ludzi, jak i ogranicza konkurencję w badaniach i innowacyjności. Pijawki gardłujące za potrzebą takiego terroru, to albo pożyteczni idioci - albo właśnie przedstawiciele uprzywilejowanych kast, nakładających na nas wszystkich rentę monopolistyczną z tytułu reglamentowanej przez reżym informacji, która w normalnym kraju byłaby dobrem wolnym.
@mikolajsochocki8 жыл бұрын
film fajny, a tak przy okazji wiecie może czy ile kosztuje zasięgnięcie pomocy u urzędnika patentowego