Рет қаралды 28,496
Podcast o najwybitniejszej kobiecie w historii himalaizmu.
Wandzie Rutkiewicz niestraszne były najwyższe szczyty świata. Chciała być pierwsza, która rzuci wyzwanie Koronie Himalajów i Karakorum wchodząc na wszystkie 14 ośmiotysięczników świata. Spośród tych najwyższych zdobyła osiem, wtedy z Polaków więcej na koncie miał tylko wybitny Jerzy Kukuczka. Mężczyzna. Bo ona już od najmłodszych lat potwierdzała, że może być lepsza, wytrzymalsza i szybsza od mężczyzn.
Była niezwykłej urody i elegancji, a jednocześnie surowa, drapieżna i silna. Jak sama przyznawała, może rywalizować z mężczyznami i może wygrywać, ale nawet najlepsza himalaistka pod słońcem nigdy nie będzie lepsza od najlepszego himalaisty świata. Można ją uznać za ikonę feminizmu, symbol polskiego himalaizmu i jedną z największych postaci naszego sportu w XX wieku. Sportu. Bo góry traktowała nie jako metafizyczną przygodę, a wyczyn w którym należy bezwzględnie walczyć o swoje. Nasza bohaterka miała swoje chwile triumfu, gdy jako pierwsza Europejka zdobywała Mount Everest w tym samym dniu w którym Karol Wojtyła zostawał papieżem. Gdy wchodziła na K2 była pierwszą kobietą w historii na szczycie tej Góry Mordercy. Kres jej kariery i życia zakończyła wyprawa na Kanczendzongę, trzeci szczyt świata na który chciała wejść jako pierwsza w historii kobieta i to w wieku już 49 lat. To miał być tylko etap unikatowego w historii wspinania projektu tzw. “karawany marzeń”. Zdobywania ośmiotysięczników bez powrotu do Europy i tracenia aklimatyzacji.
Chciała przejść od jednego himalajskiego szczytu do drugiego. Do dziś nie wiadomo czy w maju 1992 roku Kanczendzongę zdobyła. Do dziś nie odnaleziono jej ciała. Każda dotychczasowa opowieść, czy wspomnienia o niej pokazują fenomen tej postaci i wielowymiarowość. Czas triumfu, ale także smutku, radości i bólu, społecznego uwielbienia i niechęci środowiska polskich himalaistów. Dziś opowiem Wam o najważniejszych etapach kariery Wandy Rutkiewicz. Przejdziemy przez najważniejsze aż do szczytu, który okazał się jednym za daleko.