Рет қаралды 21
Przylot na Kubę zaczyna się od kontroli na lotnisku, która wprawia mnie w osłupienie: sprawdzają wszystko, otwierają bagaż, przeglądają cały, wszystko macają, wysypują, GPS zatrzymują jako „urządzenie szpiegowskie”, prześwietlają rower, zabierają mnie na rozmowę osobistą i wypytują, indagują - czuję się gorzej niż na przesłuchaniu. Martwi mnie to, że pozbawiono mnie GPS-a. Nie mam wyjścia, muszę zadowolić się zwykłą mapą, zakupioną, kiedy wreszcie opuszczam port lotniczy. Przydałaby się pompka rowerowa, dosyć długo trudzę się, aby jakąś znaleźć, wreszcie udaje mi się napompować koła i ruszam w stronę Hawany.
Hawana nie napawa optymizmem - brud, śmieci, ruiny, zaniedbania. W sklepach braki, niedostatek podstawowego zaopatrzenia, coś, od czego kompletnie już odwykliśmy. Kubańczycy nie chcą, bym fotografował puste półki, gdy próbuję coś z tego uwiecznić. Widać, że wybrane miejsca, zabytki są „zrobione” pod turystów, reszta to opłakane skutki reżimu Castro. Zatrzymuję się w hotelu, gdzie za godzinę dostępu do internetu płacę 12 dolarów. W ogóle niesłychanie trudno o taki dostęp na Kubie. Plaże są za to bardzo piękne - dla turystów. W Hawanie nie martwię się jeszcze o jedzenie, jest wprawdzie drogo, ale można zjeść. Gorzej będzie poza stolicą.
Jadę w głąb kraju. Na jezdniach leży rozsypana kukurydza - suszy się, jeżdżą po niej samochody, pod wieczór zostanie zamieciona do worków, z przeznaczeniem do późniejszego spożycia. Chcę kupić coś w zwykłym sklepie poza Hawaną - brak zaopatrzenia. Sytuacja powtarza się wielokrotnie. Zaczynam pomału przymierać głodem. Widzę kobiety niosące mleko w butelkach, więc idę do pobliskiego sklepiku po mleko, ale nie, skąd!, nie można, to mleko na kartki, tylko dla dzieci. W końcu sprzedają mi to nieszczęsne mleko na zapleczu - na lewo.
Najczęstszy środek transportu na wsiach kubańskich to wóz zaprzężony w konie albo bawoły. Rzeczywistość ulega odmianie, gdy trafiam do Trinidad de Cuba - miejscowości typowo turystycznej, specjalnej, dla turystów. Oczywiście ceny są tu wygórowane. Największy urok mają na Kubie plaże i przejrzysta woda.
Starym zwyczajem liczę na ludzką życzliwość, lecz tym razem zdarza mi się, że pewien mężczyzna co prawda zgadza się, abym zanocował w namiocie w jego ogródku, ale potem - wieczorem - rozmyśla się i muszę po nocy szukać innego miejsca. Przygarnia mnie młode małżeństwo z dzieckiem do swojego drewnianego domku-klitki - tak więc zwycięża jednak życzliwość!
Przemierzam całą Kubę. Wreszcie docieram do Sandiego de Cuba, gdzie jest lotnisko, skąd chcę przedostać się na Haiti. Wykupuję bilet i idę po GPS-a - miał być przesłany na to lotnisko. Niespodzianka: GPS-a nie ma, mam zgłosić się do firmy kurierskiej i uiścić opłatę w wysokości 100 dolarów. Informują mnie, że muszę poczekać trzy dni. Czekam. Przesunąłem lot na Haiti. Po trzech dniach informują mnie, że GPS-a nie ma, mam odebrać go osobiście z Hawany. Lecę do Hawany. Na lotnisku idę do specjalnych służb po GPS-a, ale… dowiaduję się, że oddadzą mi go, kiedy wykupię bilet na wylot z Kuby (ten na Haiti jest już nieważny). Na drugi dzień wracam na lotnisko z zamiarem kupienia biletu lotniczego, aby wydostać się z Kuby, ale… dowiaduję się, że muszę kupić bilet w dwie strony: z Kuby i z powrotem na nią. Nie mam wyjścia - kupuję bilet na Dominikanę i z powrotem, na Kubę już jednak, rzecz jasna, nie wrócę. Kuriozalne piętrzenie problemów „urzędowych” sprawia, że mam tego kraju dość. Kantują na każdym kroku. Jeszcze opłata za wyjazd z Kuby - w tamtejszej walucie, wartości 25 dolarów, podczas gdy wszyscy zdążyli wymienić już pieniądze na inną walutę. Po odprawie idę do służb po GPS-a - 50 dolarów opłaty za przechowanie. Jeśli bym nie zapłacił, sprzętu bym nie odzyskał. Wielu turystów traci w ten sposób swoje rzeczy, a magazyn służb lotniczych jest przepełniony takimi łupami. Ku przestrodze!
Subscribe to my channel THANK YOU. Subskrybuj mój Kanał DZIĘKUJE.