Рет қаралды 1,939
Posłuchaj opowiadania z książki ks. Mirosława Malińskiego „Rozsypane puzzle. Osobliwe przypadki ks. Maliny”
Audiobook: sklep.2ryby.pl...
Książka: sklep.2ryby.pl...
E-book: sklep.2ryby.pl...
Kurze trupy w walizkach
Orzech pochodził z Rębiechowa - mikroskopijnej wioski, położonej opodal mojego miasta rodzinnego (miałem nawet podejrzenia, że wioska ta składała się z tylko dwóch gospodarstw…). Czyli wszystko działo się w południowej Wielkopolsce. Jego matki nie poznałem, wiem tylko, że była duża i niezwykle dobra. O gospodarstwie, w którym mieszkał jego ojciec, powiedzieć, że było egzotyczne, to w zasadzie nic nie powiedzieć. W piwnicy mieszkała ropucha. Królik, który wybrał wolność, jadł z jednego koryta z kurami, a indyki spędzały noce na drzewach. Swoista harmonia życia. Orzech, jak tylko pojawił się na horyzoncie jakiś wolny dzień, zaraz zabierał się i urządzał wyprawę do Rębiechowa. Był człowiekiem towarzyskim i praktycznym. Zatem zawsze namawiał kogoś na wypad, pod pretekstem, że się przyda do pomocy, a w drodze będzie można sobie pogadać. Były to czasy, w których studenci z duszpasterstw chętnie rozmawiali o życiu, a do tego lubili być potrzebni, choć muszę przyznać, że pociągała nas także egzotyka tych wypraw.
Wieczór był mroźny. Zalegał śnieg. Adwent wchodził w swą drugą fazę. Późnym wieczorem wyruszyliśmy. Nie mogłem się nadziwić temu, co wypatrzyłem na Orzechowych nogach. Potężna postać, ważąca ponad 150 kg, wyrastała z czarnych, wysoko sznurowanych, ewidentnie damskich butów na obcasie. Takich, jakie mają kobietki w zespołach ludowych.
Co to? - spytałem w drodze na dworzec, wskazując na buty.
Buty - odparł, jakby nigdy nic.
Obrabowałeś jakiś magazyn z kostiumami?
Czemu? - żachnął się. - To po matce.
Po matce? - powtórzyłem z niedowierzaniem. - Nie są za małe?
Trochę są - przyznał. - Ale swoje gdzieś posiałem, jakby diabeł ogonem nakrył. Nie miałem wyjścia. Dam radę, niech cię o to głowa nie boli. Niestety, są mało przyczepne, wręcz śliskie.
I faktycznie, co chwilę robił jakieś makabryczne piruety, ale dzielnie trzymał się na nogach.
Pociąg dotarł do Kobylina po północy. Do ich gospodarstwa było kilka kilometrów. Powietrze czyste, mroźne. Jasny księżyc rozświetlał okolicę. Zimowe piękno płaskiej Wielkopolski w całej krasie. Musiałem do lasu za potrzebą. Orzech nie czekał. Ledwo kuśtykał w tych przyciasnych butach. Szedłem po jego śladach z wyraźnie odciśniętym obcasem. Ale, ale, w pewnym momencie ślady się zmieniły. Odcisk z obcasem zniknął, a w jego miejsce pojawiło się odwzorowanie bosej stopy słusznego rozmiaru.
Po przybyciu na miejsce Orzech natychmiast wytropił, że jedna z owieczek właśnie się okociła. Dwa maleństwa przyszły na świat tej mroźnej nocy. Jedno sprytne, szybko cycusia dopadło, a drugie gapcia. I ono ledwo zipało, leciało przez ręce. Było wychłodzone. Orzech podał mi je z instrukcją:
Rozepnij kurtkę, podciągnij sweter i połóż je sobie na brzuchu - wybałuszyłem na niego oczy. - No, co się tak gapisz? Rozgrzej je.
Oczyściłem z grubsza maleństwo sianem i posłusznie umieściłem na sobie. Poczułem jak mój organizm wchłania lodowatą wilgoć. Dreszcze przeszły mi po plecach, ale maleństwo chłonęło ciepło i życie weń wracało. Po chwili zaczęło pyszczkiem szukać sutka.
Wraca do siebie - oznajmiłem tryumfalnie.
Wydój kozę… Tam jest butelka ze smoczkiem, daj mu - zakomenderował zwięźle.
Zrobiłem wszystko zgodnie z instrukcją. Maleństwo piło łapczywie ciepły napój. Aż nagle zakrztusiło się, pokasłało i zdechło.
Zakrztusiło się - oznajmiłem. - Zdechło - dodałem.
No cóż - wymamrotał Orzech. Tak bywa. Zdejmij skórkę.
Co takiego? - zapytałem z niedowierzaniem.
Zdejmij skórkę.
Orzechu… - przerwałem. Spojrzał na mnie groźnie, więc powiedziałem rzeczowo:
Toż to karakułek. Po co ci taki mały karakułek?
Chwilę się zastanawiał.
Beret sobie zrobię - popatrzył groźnie. - Ściągaj, nie dyskutuj, bo jak wezmę lagę1… A poza tym - dodał z uśmiechem - mięsko przednie, będzie na jutro na obiad.
Niewiele czasu zostało na spanie po oprawieniu maleństwa, a skórka faktycznie śliczna i delikatna.
Z samego rana Orzech zarządził rzeź niewiniątek.
Odcinaj łeb wszystkiemu, co ci wpadnie pod rękę - rozkaz był jasny, czytelny i prosty.
Za tymi działaniami krył się ambitny plan, aby obdarzyć na święta Bożego Narodzenia rodziny wielu wrocławskich więźniów politycznych odsiadujących swe wyroki. W tych dniach zdobycie jakiejkolwiek żywności, szczególnie w dużych miastach, nastręczało nie lada trudności. Kura, gęś czy kaczka prosto ze wsi stanowiły istny rarytas.
Po blisko godzinie podwórko tonęło we krwi, a co kilka kroków leżał ptak bez głowy.
Dobrze, świetnie - cmokał Orzech. - A teraz bierzemy się za patroszenie i skubanie.
Po kilku godzinach piętrzył się przed nami stos oprawionego drobiu, a dom wypełniał swąd pypci opalanych nad kuchenką gazową. Nastąpiło pakowanie [...]